sobota, 30 stycznia 2016

Suknia ślubna

Dlaczego nie można mnie i Martusi puszczać samych na złe fitnessy? 
Bo mamy zbyt oryginalne pomysły.
Wybieram się za mąż. Jak przy każdej tego typu uroczystości istotna wielce jest kwestia tego, co na siebie włożyć. Odkąd powitałam nowiutką ramoneskę kupioną przez MGP na charity radosnym kwikiem "Będzie do ślubu" - co zostało chętnie zaakceptowane - dręczył mnie pomysł, coby suknię na Ten Dzień posiadać równie oryginalną.
Na pewno wiedziałam, że musi być ciemnozielona. To zostało postanowione już wiele lat temu, kiedy zamążpójście samotnej matki z pyskatą córą wydawało mi się rzadsze niż skalny smok, ale gdyby jednak - to wiadomo, że w białej wygłupiać się nie będę, śliczna, butelkowa zieleń zaś zawsze była jednym z moich podstawowych kolorów. 
Początkowo planowałam, że zielona suknia powinna być z tych odcinanych pod biustem,w bezpiecznym stylu edwardiańskim, ale jakiś czas temu uzyskałam informację o dziewczynie, która przepięknie szyje w stylu pin - up, a że mam wielką słabość do tego stylu, który z każdej potwory zrobi kobiecą kobietkę wersja robocza głosiła - zielona, krótka, na szerokiej halce, pin - upowa.
Ale życie weryfikuje nawet najdłużej dopieszczane zamysły.
Jako się rzekło - wybrałyśmy się z na zupełnie nowe zajęcia fitness. Przyjechałyśmy za wcześnie, i nieco tym wytrącone z równowagi zwróciłyśmy wreszcie uwagę na fakt, że piętro pod naszym klubem zajmuje olbrzymi sklep z używanymi ciuchami. Idziemy zatem pozwiedzać. 
Sklep jak sklep, tyle że duży. Ciuchy średnie, ale zapewne mocno przetrzepane, bo z rozpiski sklepowej wynika, że nowa dostawa pojutrze.  Łazęgując dla zabicia czasu docieramy pod okno - a tam wysoki stojak ze ślubnymi kieckami. Od niechcenia się przyglądam, większość to bezowate bezy, ale nie wszystkie. Proponuję więc, żeby po zajęciach jeszcze tu wrócić, przyjrzę się bliżej i może mnie co zainspiruje, Martusia wyraża łaskawą akceptację.
Zajęcia okazały się tamtego dnia po prostu wstrętne. Nijak nie zorganizowane, a przez bitą godzinę nie udało mi się nawet rozgrzać. Nadpobudliwa Martusia chciała wychodzić już w połowie, w sumie żałuję teraz że ją zatrzymałam, bo obie totalnie zmarnowałyśmy czas. Złe jak osy wypadłyśmy wreszcie z klubu i zarządziłyśmy powrót do ciucholandu coby się pocieszyć. Ja od razu wbiłam do ślubnych, i oglądam sobie te nie - bezowate. Wybrałam jedną, z ładnym gorsetem i dwuwarstwowym trenem, na oko sporawą. Ładna jest, przymierzę, a co mi szkodzi. 
Suknia okazała się spora ale nie aż tak, do dopięcia się w gorsecie zabrakło dobre 20 cm. Martusia wetknęła głowę do przymierzalni, obśmiała się, po czym w ślad za głową wetknęła drugą suknię mówiąc "To spróbuj tą, mnie się bardziej podoba i powinna pasować".
Spróbowałam. Pasowała. Ha, nawet za duża była, co przy moim rozmiarze nie jest częste. 
Zwinęłam ją więc w kłębek i udałam się do kasy celem ustalenia ceny. Dowiedziałam się, że spod większości tutejszych promocji akurat suknie ślubne są wyłączone, nie da się ich kupić jej na przykład jutro za złotówkę. W zasadzie promocyjnie da się ją kupić tylko dziś, za 50% ceny metkowej.
Szybka kalkulacja sił na zamiary sprawiła, że sięgnęłam po portfel. No bo tak na wszelki wypadek, jakby inne opcje zawiodły, przeróbka i upranie tej wyjdzie taniej niż uszycie nowej, bla bla bla...  
I tak o to za szaloną kwotę:
Stałam się właścicielką skromnej, bezpretensjonalnej acz rozwojowej sukni ślubnej:
Normalnie interes życia;)

 

2 komentarze:

  1. Chylę czoła. Myślałam, że to ja pobiłam rekord w "taniości" sukienki ślubnej, bo na swoją wydałam coś koło 150 zł. A okazuje się, że gucio w zoo, bo w tej konkurencji odpadam z Tobą w przedbiegach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biorąc pod uwagę fakt, że czeka mnie jeszcze upranie jej (ma długi, zabłocony tren i keczupopodobny ślad z przodu) oraz przeróbki krawieckie (trzeba zwęzić i zrobić coś z dekoltem) - jest duża szansa że finalnie przebiję 150. Ale bazową ceną wygrywam chyba z całym wszechświatem;)

      Usuń