sobota, 13 lutego 2016

Jestem rasistą

Nie, nie zaczęłam nagle ganiać z młotkiem za licznymi w mojej okolicy osobami o śniadej karnacji (akademiki dwóch uczelni), spokojnie. 
Jestem rasistą literackim.
Parę tygodni temu siostra przyjaciółki szykując się na jakąś imprezę wymagającą obdarowania organizatorki zapytała, czy zaproponowałabym jakąś książkę na prezent. Tylko nie fantastykę, bo obdarowywana nie lubi, może coś lekkiego, psychologicznego?
A mnie nieco zatchło. Gdyż uświadomiłam  sobie że nie mam pojęcia, co zaproponować. Jeśli ktoś na dzień dobry wyłącza ze stawki fantastykę i nie będące wszak lekkimi kryminały to ja nie mam pojęcia, co jest na rynku, co się czyta, co warto czytać... Od wielu lat dobieram książki według własnego gustu, który najwyraźniej, o rany, jest mocno niszowy i absolutnie nie czyni ze mnie osoby oczytanej...
Na szczęście sytuację uratowała Milva czytająca wszak wszystko co się na kindlu zmieści, podrzuciła trzy tytuły z których jeden wybrany został i uznanie obdarowanej zyskał. 
Ja zaś mocno się zastanowiłam, czy powinnam popaść w kompleksy. I wyszło mi że nie koniecznie, bo może i nie jestem na bieżąco z szerokim rynkiem wydawniczym, ale ze swoją wąską półką a i owszem.  A to już coś. Chylę czoła przed ludkami znającymi się na literaturze popularnej, ale na moim podwórku - ciasnym ale własnym - to ja oczekuję ukłonów. I na ogół, nie chwaląc się, otrzymuję;)
Niemniej temat właściwego doboru lektur pozostał, tym razem za sprawą Martusi. Urocza, inteligentna, aktywna dziewczyna - bardzo młoda przy okazji, co nie jest bez znaczenia - pożyczyła sobie od naszej wspólnej koleżanki z pracy jakąś książkę, którą ta bardzo mocno jej zachwalała. Książkę z serii "porno dla mamusiek", "jak Kowalska wyobraża sobie BDSM", vel "50 Shades Of Grey Inspired", oczywiście pierwszą część trylogii, tytułu szczęśliwie nie pomnę. 
No i Martusia popłynęła.  Niemal codziennie musiałam słuchać jęków i westchnień jaka książka jest wspaniała, jak pięknie napisana, jaki tworzy fenomenalny klimat i jak trudno się od niej oderwać w autobusie. Parę razy nie powstrzymała się przed streszczeniem mi co wspanialszych scen - już to jak bohater zabrał bohaterkę na spotkanie biznesowe, położył nagą i skrępowaną przed kontrahentami i zabronił dotykać, a jak jeden nie wytrzymał i dotknął to dał w pysk, lub jak  bohaterka, znów związana, radośnie oddaje się bohaterowi a na to wchodzi jej brat... Sceny te były mi opisywane jako piękne i inspirujące, a fakt że w tym samym czasie przychodząc do pracy demonstracyjnie kładłam na szafce najpierw "Długi film o miłości" Hugo - Badera a potem "Wampira z Zagłębia "Semczuka - starannie ignorowany.
Cóż, o gustach nie ma dyskusji, jedni znaczki hodują inni rybki zbierają, co ja się będę wtrącać. Na wszystkie zachwyty grzecznie odpowiadałam "Ja, mhm...", a Martusia zachwycała się dalej. Aż wreszcie, będąc jeszcze w trakcie lektury, Martusia poszła na randkę. Jedną, potem drugą, potem do łóżka, potem trzecią, potem zaczął być negocjowany temat spędzenia wspólnej nocy, gdyż facet starszy od niej o prawie 10 lat mieszkanie własne posiada, a i owszem. Nie moje łóżko, nie wnikam. Tylko Martusia, aktywna na pograniczu ADHD nagle zaczęła odpuszczać nasze wspólne treningi fitnessu, preteksty podając naprawdę tak dziwne, że to że chciała mieć czas dla faceta biło po oczach. W międzyczasie zamiast książką zaczęła się zachwycać facetem. Że wysoki, i taki męski. I zapytał ją czy chciałaby pójść do kina, na co ona uczciwie że kina nie lubi, a facet "To polubisz, bo mam darmowe bilety", i to takie wspaniałe było, bo on taki silny jest, i to cudownie móc czasem przy facecie nie myśleć...
Tu już "Ja, mhm..." nie przeszło mi przez gardło.
Po prostu zamilkłam definitywnie. Bo uznając prawo do myślenia za swoją konstytucyjną własność z której mogę zrezygnować tylko kiedy ja tego chcę oraz związek partnerski oparty na wzajemnym zaufaniu i szacunku, także do zdania partnera który ma prawo się ze mną nie zgodzić, za ideał związku do którego dążę całe życie - obawiałam się, że zabiję ją śmiechem skuteczniej, niż panna Justyna Zygmunta Korczyńskiego w serialu "Nad Niemnem".
Tematu już nie kontynuujemy, zresztą i rozmawiamy ze sobą coraz mniej, a ja się smutno zastanawiam: czy gdyby Martusia spotkała faceta kiedy indziej, nie świeżo po lekturze "wspaniałej" książki o "związku" opartym na dominacji silnego samca nad głupią samicą to tak samo cudownie byłoby jej przy nim nie myśleć? Czy może jednak zachowałby się jak panna Justyna, czego mówiąc szczerze spodziewałabym się po znanej mi Martusi która "wspaniałej" książki nie przeczytała?
Dlatego twierdzę, że niektóre książki bywają szkodliwe. Po prostu złe.
Dlatego jestem rasistą literackim.
I czytam sobie "Ginekologów" Thorwalda, których z tego miejsca serdecznie chciałabym polecić.
A co do Grey i wyrobów mu pochodnych - najbardziej dosadny pogląd wyrazili kibole z mego Pięknego Miasta zapraszając go do słynnej kibicowskiej wojny na wrzuty na murach: