środa, 27 kwietnia 2016

Nic dwa razy się nie zdarza?

Otóż nie zawsze i nie do końca, pani Wisławo.
Jakoś latem zeszłego roku dotarło do mnie, po długich bojach z awizowaną na stary adres przesyłką InPostu, pisemko z Prokuratury. Pisemko, informujące o wszczęciu postępowania, nic mi nie mówiło. Na szczęście pracowałam wtedy w Wydziale Karnym i miałam troszkę nieprzepisowych możliwości zasięgnięcia informacji. Zasięgnąwszy dowiedziałam się, że zostałam pokrzywdzona usiłowaniem. Usiłowaniem kradzieży pieniędzy podczas wypłaty z bankomatu konkretnie. Przedsiębiorczy, i - sądząc po nazwisku - bardzo śniady obywatel umyślił sobie bowiem zainstalowanie na szparze banknotowej mojego ulubionego urządzenia nakładki z klejem, która w założeniu miała przechwytywać wypluwane pieniążki. Założenie zrealizowało się kiepsko, bo poszkodowanych faktyczną kradzieżą wyszło kilkunastu, poszkodowanych zaś usiłowaniem, czyli takich którzy bez strat na koncie przepuścili swoje karty przez bankomat w okresie zainstalowania nakładki - kilkudziesięciu. 
Dowiedziawszy się przestałam się sprawą interesować. Jedynie przez jakiś czas wytrwale próbowałam nie korzystać z trefnego bankomatu, jednakże wobec faktu że jest po prostu dla mnie najwygodniejszy, bo położony idealnie po linii prostej na przystanek tramwajowy, bez konieczności zmiany stron ulicy nawet, i do tego jako BPS płaci dwudziestozłotówkami, czyli moim podstawowym źródłem utrzymania - uległam. No bo w końcu skoro raz coś nie wyszło, to wobec ilości bankomatów w okolicy i na świecie szanse że nie wyjdzie drugi raz w tym samym bankomacie -  wydawały mi się bliskie zeru.
O ja naiwna...
W poniedziałek, jak to w poniedziałek, wlokę się o 7:00 noga za nogą w stronę tramwaj, usiłując otworzyć oczy. Na widok bankomatu przeciera się do mojej świadomości myśl, że skoro na koncie mam ostatnie dwadzieścia złotych a w lodówce światło, to lepiej pieniążek wyciągnąć teraz, bo jak nie spotkam dwudziestek w PKO w centrum handlowym będzie krótko. Podchodzę więc do ściany, zapodaję kartę, wbijamy PIN, zamawiam kwotę i czekam. 
Czekam.
Czekam.
W słuchawkach kończą mi się już wiadomości na Muzo, a ja wciąż czekam. Bankomat uparcie prezentuje ekran zwrotu karty oraz zamkniętą szparę banknotową. Szturchnięty zaś delikatną prośbą o anulowania transakcji - kartę odpluwa, gotówki nie, i radośnie wraca do ekranu startowego. 
Zaś poproszony ponownie o podjęcie pieniążka informuje mnie, że na koncie nie mam środków.
Do pracy, dzięki ruchomemu jej czasowi, zdążyłam. Pieniądze pożyczyłam od koleżanki z sąsiedniego biurka. Panna z infolinii bankomatów trzy razy usiłowała mi wytłumaczyć, że pieniędzy mi nie odda bo się zaksięgowały. Dopiero za czwartym moim tłumaczeniem że ja nie chcę żadnych pieniędzy tylko awarię bankomatu zgłosić łaskawie obiecała przekazać zgłoszenie do działu technicznego. Na szczęście pani z infolinii banku przynajmniej była uprzejma. 
We wtorek przyszła wypłata i oddałam od ręki dług honorowy (że przy okazji wydałam ponad pięć dych na różne kolorowe rzeczy do oczu na promocji w Rossmannie to inna rzecz).
Co do bankomatu - zastanawiam się, czy opłaca mi się testować go na okoliczność "do trzech razy sztuka"... ?


czwartek, 21 kwietnia 2016

Znowu

Miała być, jak zwykle, zupełnie inna notka, ale...
2016  - wyjdź stąd wreszcie. I nie wracaj.
A ja... Już nigdy nie będę miała innych Książąt przed Tobą...