piątek, 28 lutego 2014

Nazwisko zobowiązuje

Historia poniekąd również służbowa, ale o jakże innym ciężarze gatunkowym...
Siedzę otóż w pracy mej rósioffiuśkiej, miły piątkowy wieczór, klienty nie dzwonią zbyt nachalnie - luz i plaża. Wpada mi połączenie - i ku swemu zdziwieniu po raz pierwszy widzę na monitorze nazwisko znanej osoby. 
Nie zrozumcie mnie źle - nie dziwi mnie, że znane osoby mogą dzwonić na infolinię tylko to, że spośród tyludziesięciu konsultantów rozmowa wpadła akurat do mnie.
Nazwisko należy do pewnego Wielkiego Aktora starszego pokolenia. Nie, nie do celebryty z seriali, tylko do Aktora przez wielkie "A", znanego głównie z ról teatralnych. Nie tylko w Polsce, także we Francji - jeśli ktoś ciekaw jego tożsamości;)
Lekko zatem zakręcona zagajam rozmowę moim firmowym "W czym mogę pomóc", i jednocześnie szybciutko spozieram na datę urodzenia. Dokładnej nie znam, ta widoczna w systemie pi razy oko się zgadza, poza tym ten aksamitny, idealnie ustawiony głos... A zatem uznajemy, że rozmawiamy ze Sławą - i jedziemy.
Perspektywa rozmowy ze Sławą nie tamuje mojej przyrodzonej gadatliwości - kiedy  mój rozmówca nie może sobie przypomnieć hasła i prosi o pomoc żonę, a ta zza kadru podrzuca właściwe radośnie rzucam "Zgadza się, proszę podziękować małżonce". "Kochanie, to prawidłowe hasło, pani przesyła Ci podziękowania... A moja żona poleca się pani na przyszłość" słyszę z wyraźnym śmiechem w tym przepięknym głosie. Dobra nasza, już wie, że nie rozmawia z jakąś dziunią, kupiony. Okazuje się że nasz Wielki Aktor przeszedł sobie do naszej sieci i ma problemy z pierwszą fakturą. Powolutku więc, kawałek po kawałku ją sobie przerabiamy i rozszyfrowujemy. Tak się wkręcam, że autentycznie zapominam z kim gadam. Mój rozmówca prezentuje sobą pełne skupienie na rozmowie i błyskawiczną analizę słyszanej treści, co oczywiście powoduje, że łapie wszystko niemal w pół słowa i rozumiemy się jakbyśmy razem tą fakturę wystawiali. W pięć minut sprawa załatwiona i klient zadowolony, dobrowolnie obdarza mnie nawet  komplementem na temat obsługi. No to hopla i prezentuję ofertę mobilnego netu - niestety muszę. A tu siurpryz - oferta zainteresowywuje małżonkę klienta. Rozmawiamy sobie za jego pośrednictwem, bo małżonka zajęta PITami nie chce podjąć rozmowy, wreszcie z dużym śmiechem zostaje do tego namówiona, bo Wielki Aktor, jak twierdzi, jest zupełnie nie internetowy i to dla niej byłaby oferta. Rozmowa z małżonką równie wspaniała, pani o przemiłym głosie życzy sobie przemyśleć temat i żebym oddzwoniła, może jutro "kochanie, o której skończysz próbę"... a więc to naprawdę on!
Była to bez wątpienia najwspanialsze rozmowa jaką przeprowadziłam przez niemal dwa lata bycia inteligentną przedłużką słuchawki. Człowiek, który będąc Wielkim Aktorem rozmawia z konsultantką na infolinii jak z damą, prezentując przy tym ogromną klasę i miłe poczucie humoru - jest też Wielkim Człowiekiem, tak po prostu. Mógłby wymagać - a słucha. Mógłby całym sobą sugerować "czy ty wiesz, kim ja jestem" - a załatwiwszy swoją sprawę w mgnieniu oka grzecznie dziękuje.  A do tego jeszcze sposób, w jaki zwracają się do siebie nawzajem z żoną - tak ciepły i serdeczny, że wręcz nierealny... Całość odczuwam jak plasterek miodu na znękanym codziennością serduchu, i o ile nigdy nie byłam fanką Wielkiego Aktora - chyba na starość zostanę.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Między słowami: Kalendarz

Matematyka taka trudna...
Rano Radzio dostaje pismo:
"Proszę natychmiast zmienić warunki mojego aneksu! Zgodziłem się podpisać go na 24 miesiące, a na papierze mam 2 lata. Dlaczego zmieniliście warunki aneksu bez mojej zgody?"
Po południu ja odbieram rozmowę:
"- Proszę pani, 30 dostaję wynagrodzenie i 30 na pewno zapłacę tą zaległą fakturę.
- Dopiero 30 marca?
- Nie no, 30 lutego zapłacę, jak tylko odbiorę wynagrodzenie, od razu..."

czwartek, 6 lutego 2014

Yaoi

Rysiek od ubiegłego września męczy się w nowej klasie, którą, według jej zgrabnego określenia, tworzą "mangozjeby". Czyli tacy państwo, co to świat jest  dla nich wielkooki i kawaii, a wyznacznikiem atrakcyjności ew partnera jest to, jak bardzo mówi po japońsku.
Lub też wydaje mu się, że mówi - lata przy boku japonisty sprawiły, że mam chyba większe pojęcie o tym języku niż połowa Ryśka klasy razem wzięta.
Dodatkowym wyróżnikiem mangozjebstwa jest uznawanie za jedyną wystarczająco podniecającą formę wyrazu erotycznego wszelkich odmian yaoi, czyli związków męsko-męskich.
Jak wynika ze słów Ryśka dziś na lekcji wparował im do klasy jeden z nauczycieli w celu ogłoszenia konkursu. Czego miał dotyczyć ów zaginęło już w pomrokach ewolucji, ważne, że jednym z możliwych materiałów konkursowych mają być "Kamienie na szaniec" Kamińskiego. Kiedy nauczyciel to obwieścił, jedna mangozjebka ucieszyła się wyraźnie. Zapytana przez kogoś przytomnego, co ją tak ucieszyło odparła:
- No, Kamienie na szaniec to przecież yaoi...
- Jak to? - zakrzyknął ktoś mniej mango ze zdziwieniem
- No bo Zośka, Alek i Rudy...

Zaśmiałabym się. Gdyby nie to, że większość młodości byłam harcerką hufca ZHP Warszawa Mokotów imienia Szarych Szeregów, to naprawdę bym się zaśmiała, słowo...