wtorek, 19 sierpnia 2014

Zabójczy regionalizm

Regionalizm to inaczej endemit. Coś, co występuje tylko tu, nigdzie indziej.
W Pięknym Mieście jakoś tak wyszło, że regionalizmy skupione są głównie wokół komunikacji publicznej. Inni mają karty miejskie - my mamy migawki (karta otrzymał żargonowe imię dawnego biletu miesięcznego, bardzo miły gest). Inni mają pętle - my mamy krańcówki (w sumie słusznie, pojazd kończy tu bieg). Inni mają zespoły przystankowe o takiej samej nazwie - my mamy... no właśnie.
Bardzo długo przystanki były nazywane dwuczłonowo - nazwą ulicy, przy której się znajdują + pierwszej przecznicy w prawo. W jedną stronę było więc Legionów - Żeligowskiego, w drugą stronę Legionów - Św. Jerzego, choć zespół przystankowy ten sam. Obecnie się już od tego odchodzi i przy okazji remontów miejskich przemianowuje też przystanki tak, aby całe zespoły nazywały się tak samo. Zmiany idą jednak dość powoli, a przyzwyczajenie robi swoje - ani ja, ani Rysiek już zupełnie nie zwracamy uwagi na nazwy przystanków, coby nas nie myliły. Patrzymy po lokalizacjach i kierunkach, i w Pięknym Mieście to się na ogół sprawdza. Gorzej, jeśli gdzieś wyjedziemy...
W ostatnią sobotę, dzięki uprzejmości PKP, ja i Rysiek znalazłyśmy się w Krakowie. Celem naszej wizyty w smoczogrodzie był rzecz jasna XII Memoriał Huberta Jerzego Wagnera, więc po urządzeniu się na kwaterze i zjedzeniu na Rynku największych gołąbków nowoczesnej Europy obrałyśmy zdecydowany kurs na Kraków Arenę.
Mała dygresja, przepraszam - Kraków Arena jest wspaniała! Nie zdarzyło mi się jeszcze być w tak genialnie zaprojektowanej hali, gdzie z 2/3 wysokości idealnie widać zawodników. Więcej ważnych imprez na Kraków Arenie, koniecznie proszę!
Mecze, w ramach pierwszego dnia Memoriału, odbyły się dwa. W drugim Polska grała przeciw Bułgarii. Walczyły chłopaki długo i zacięcie, uległy niestety 2:3. Jeśli dodać dramatycznie wyglądającą kontuzję Mańka Wlazłego, po której każdemu skrofilowi na hali stanęło serce oraz zwyczajnie fizyczne zmęczenie po pokonaniu w poprzek całego smoczogrodu - po meczu leciałyśmy już na pyski. Ale zaprzyjaźniona ekipa prasowa rzuciła hasło, żeby się pointegrować, no więc oczywiście, hajda na Stare Miasto. Jako że ekipa prasowa młoda i idealistyczna zamiast na srogiej wódce wylądowaliśmy w całodobowym McDonaldzie, co o dziwo również dało radę.
Mecz omówionym został w szczegółach, ziewanie dopada coraz mocniej - jakoś po 1:00 postanowiliśmy zakończyć wieczór. Ekipa zakwaterowana niemal na samym Rynku zaproponowała, że odprowadzi nas jeszcze na nocne, no bo nasza kwatera dalej. Okej, bardzo nam miło. Jeden z naszych nocnych odjeżdża z przystanku Dworzec Główny Zachód, akurat wiemy, który to przystanek, pójdziemy sobie piechotką, nie jest daleko. Idziemy, gadamy, przychodzimy - po drugiej stronie torów tramwajowych widzimy winietkę z potrzebną nam nazwą przystanku. Świetnie! Siadamy, wyciągamy zmęczone kopytka, gadamy nadal. 
Po dobrej półgodzinie przytomnieję na tyle, że zaczyna mnie dręczyć różnica między kierunkiem przystanku, na którym siedzimy a położeniem naszej kwatery i  proszę Ryśka aby się upewnił, czy to właściwy przystanek. Mhm, zgadliście - nie! Właściwy przystanek był po drugiej stronie ulicy, i nasz nocny odjechał z niego jakieś pięć minut temu. Nie uwzględniłyśmy, że  w Krakowie zespoły przystankowe nazywają się tak samo, a dodatek "Zachód" musi co oznacza, z której strony dworca jesteśmy, a nie w którą stronę miasta prowadzi. Następny nocny mamy zaś za godzinę.
Historia zakończyła się happy endem w postaci miłego szatyna i jego Eko taksówy, którzy za szalone 13 zł zawieźli nas na kwaterę. Potwierdziła się zatem teoria, że w Krakowie 
a) w Centrum jest wszędzie blisko,
b) organizacja komunikacji publicznej jest zabójcza w swej prostocie.

Przy okazji mała prywata do obywateli smoczogrodu: przy Rondzie Mogilskim rośnie sobie takie coś:

Bardzo byłabym rada się dowiedzieć, czym to jest, lub czym miało być? I dlaczego rośnie sobie sobie takie dziwne, że nijak nie widać, czy jest w fazie budowy czy rozbiórki?

piątek, 1 sierpnia 2014

W

Żyjemy tak długo, dopóki żyje ostatni człowiek, który o nas pamięta.



Ja pamiętam. Gdziekolwiek bym nie była...
A Wy ?