niedziela, 19 stycznia 2014

Dallas'63

Na skutek nadmiaru lektur papierowych przypomniało mi się ostatnio o cudownym wynalazku służbowego telefonu i możliwości pobierania nań e-booków na koszt firmy. I jakoś tak w podobnym czasie przypomniało mi się też, jak dawno nie czytałam Kinga. A więc na mojej żółtej komóreczce wylądowało "Dallas'63".
Zacnie panu Kingowi wyszło, nie powiem. Jakże oklepany temat podróży w czasie udało mu się opisać całkiem sensownie. Może dlatego, że jako jeden z niewielu zwraca uwagę na takie subtelności, jak użycie określeń których jeszcze nie ma, czy konieczność pozbycia się współczesnych przyzwyczajeń. Oraz na to, co może wyniknąć ze zmian w przeszłości.
Temat wyszedł świetnie, podobnie jak tak ukochane przez mnie małe miasteczka - tu wyjątkowo w stanie Teksas - ich mali obywatele, i ich małe codzienne sprawy. King mistrzem powieści obyczajowej jest i basta. 
Biorąc pod uwagę te dwa wątki - rekomenduję serdecznie "Dallas'63" jako jeden z lepszych ostatnio utworów Kinga.
Ale zostaje jeszcze najważniejszy wątek powieści - zabójstwo Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. 
Tu, na szczęście, King ograniczył się do opisu pogoni bohatera za Lee Oswaldem, którego plany stara się udaremnić. Dla każdego, kto kiedykolwiek czytał świetną "Historię Oswalda" Normana Mailera spotkanie z Lee na kartach "Dallas'63" będzie jak spotkanie ze starym znajomym. King napisał go niemal tak samo jak Mailer: jako znerwicowanego, niepewnego, nieco zagubionego w świecie. Nie byłby jednak Kingiem, gdyby nie dołożył czegoś od siebie. I o ile wyeksponowanie patologicznej relacji Lee z matką może wzbudzać dla niego niechętne współczucie, o tyle przemocowe traktowanie Mariny, przywiezionej z ZSRR żony nie władającej angielskim i zagubionej jeszcze bardziej niż on sam - trudno wybaczyć.
W każdym razie Oswald wychyla się do nas z kart książki dokładnie tak szczurkowato - wężowaty, jak można by wnioskowac na podstawie jego zdjęć. I następuje olbrzymi dysonans - ponieważ według Kinga ten niezaradny życiowo wymoczek... działał sam.
W dużo bajek jestem w stanie uwierzyć, ale w samotnego strzelca w Dallas - nigdy. Przeczą tej tezie co najmniej trzy fakty:
1)
Teoria magicznej kuli.
Według Komisji Warrena jeden, słownie jeden pocisk o kalibrze 6,5 mm (spory, ale jeszcze nie duży, tak więc niesiony energią też wyłącznie sporą) miał przebić klatkę piersiową Kennedy'go, klatkę piersiową  siedzącego przed nim gubernatora Connely'ego, a następnie jego przedramię i udo, zakręcając przy tym w powietrzu między Kennedy'm na tylnym siedzeniu, a Connel'ym na przednim. Na poniższym miłym filmie:
Pan grafik komputerowy rekonstruuje przebieg magicznej kuli w oparciu o pozycje zajmowane przez obu polityków w samochodzie, i przekonująco udowadnia, że kula nie musiała wcale zakręcać między nimi. I git. Ale nie próbuje się nawet rozprawić z teorią, że jeden pocisk średnigo kalibru, po pokonaniu ponad połowy swojego zasięgu był w stanie przebić cztery przeszkody, z czego dwie pierwsze znacznej grubości i utknąć gdzieś w wykładzinie samochodowej. Według wszelkich zasad balistyki taki pocik powinien zakończyć lot na drugiej przeszkodzie, której już nie byłby w stanie przebić. A co z przebiciem dwóch męskich torsów w linii całkowicie prostej (jak to udowadnia pan grafik na filmie), bez choćby milimetrowego rykoszetu na kościach? 
No magiczna kula, nic innego... Albo drugi pocisk, z broni innej niż karabin Carcano Oswalda, której nijak nie dało się przylepić do teorii samotnego strzelca.
2)
Czysta fizyka część 1.
Lee Harvey Oswald odbył służbę wojskową. Odbył ją, owszem, w korpusie piechoty morskiej - ale jako operator radaru na lotnisku w Japonii. Zachowały się jego wyniki z wojska świadczące o tym, że strzelcem był średnim. Tymczasem wg ustaleń Komisji Warrena oddał ze swojego starego Carcano w stronę oddalającego się samochodu prezydenta trzy strzały w ciągu niewiele ponad sześciu sekund. Na poniższym miłym filmie widać, co się dzieje, kiedy współczesny strzelec wyborowy US Army próbuje powtórzyć ten wyczyn:
3) 
Czysta fizyka część 2.
Na koniec zapraszam do obejrzenia najsłynniejszego świadka zamachu w Dallas - filmu Abrahama Zaprudera. Jakość jest średniawa, jak to filmu zrobionego w 1963 r. amatorską kamerą, ale w 0:20 widać dokładnie moment, kiedy pocisk zamachowca trafia Kenned'ego w głowę. (Uwaga, ta scena naprawdę wymaga mocniejszych nerwów). Oswald strzelał z tyłu, będąc już za limuzyną. Widać, że prezydentowi nagle brakuje połowy czoła - czy rana wylotowa od pocisku 6,5 mm, bo przy strzale z tyłu to musiała być wylotowa, może w ogóle spowodować takie obrażenia? Oraz, to najważniejsze pytanie ostatnich 50 lat: dlaczego po strzale z tyłu głowa prezydenta odskakuje DO TYŁU właśnie?
Tak więc o ile na codzień mam raczej dobry ubaw z teorii spiskowych, tak w tym szczególnym wypadku bardzo proszę, i pana Kinga, i całą resztę: nie wmawiajcie mi, że Oswald strzelał sam. Nie warto. I tak Wam nie uwierzę.
"Dallas'63" natomiast przeczytać warto. Polecam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz