poniedziałek, 17 czerwca 2013

Grzybnia

Rzecz dzieje się w samiutkie Boże Ciało. Peregrynuję z Myszą po stolycy, kiedy nagle do autobusu dosiada się trzech wyletnionych panów, każdy z otwartą puszką piwa w ręku. Jeden z pufnięciem zasadza strudzony zad, dwóch zaczyna się trącać i przepychać - jak raz obok mojego siedzenia. Jako że tuż nad głową gibają mi się otwarte puchy lekko cierpnę i zapieram się ręką o barierkę, coby ich w razie czego amortyzować. Dostrzega to ten trzeci z zasadzonym zadem i zagaja przyjaźnie:
- Pani się nie boi, koledzy nic nie zrobią.
Zgodnie z prawdą odpowiadam, że ja się nie boję kolegów, tylko oblania piwem. Stojący obok pan bardzo burzliwie daje mi słowo honoru, że on nigdy, przenigdy i za nic ani kropelki swojego piwka nie uroni, więc mogę być zupełnie spokojna. Koledzy dogadują coś z boczków, okazuje się, że wszyscy panowie są legionistami i podążają właśnie w dobrym nastoju oglądać pospólnie jakąś transmisję.  Dyskusję wesołą o sporcie przerywa skierowane wprost do mnie pytanie pana z zasadzonym zadem:
- Przepraszam, a czy pani wie, co to są smardze?
Zgodnie z prawdą odpowiadam, że tak, wiem, grzyby takie. Koledzy w między czasie posiadali z mojej drugiej strony i zaczynają się natrząsać z pana zasadzonego tłumacząc mi, że to kucharz jest i za dużo się Okrasy z Pascalem naoglądał, bo teraz chciałby być taki jak oni. Pan zasadzony protestuje, że jak to, przecież oni smardze właśnie znaleźli, weselszy z jego kolegów wypomina:
- Tak, bo najpierw je zgubiłeś.
Fakt zgubienia a potem odnalezienia pożytecznych grzybków bardzo zajmuje pana zasadzonego i jego weselszego kolegę, tymczasem ten trzeci, bardziej refleksyjny gapi się marząco za okno. W pewnym momencie mijamy spory kościół i kłębiącą się pod nim procesję. Refleksyjny pan, wciąż zasłuchany w pogawędkę kolegów wzdycha, patrząc na nią, marząco:
- Rany, ile smardzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz