sobota, 18 maja 2013

Telegraficznie

Doba kurczy mi się w rękach. Osiem godzin w pracy, potem robota w jaskini, a czasem jeszcze by się trochę pospało... Udało mi się co prawda, na kolanie w pracy, przeczytać "Zatajone katastrofy PRL", ale tylko dlatego, że mają 140 stron (swoją drogą - bardzo dobra rzecz, jak się trochę uspokoi spróbuję się z jakąś krótką recenzją).
Jaskinia za to rośnie w oczach! Na śmietnik wyjechało kilka ton przedziwnych rzeczy, w tym cztery popsute suszarki do włosów i parę albumów zdjęć i wycinków prasowych o szeroko pojętej tematyce filmowej. Przybyła nowiutka lodówka - prezent od dziadków Mojej Gładkiej Inaczej Połowy - kuchenka i podłoga w kuchni. Systematycznie wykańczamy wszelkich sprzedających art budowlane naszą zgodnością poglądów na remont - wykładzinę w brązowe kamienie, najtańszą w całej Castoramie zgodnie uznaliśmy za najpiękniejszą. W czwartek przyjadą z Aleksa przecenione panele do pokoju - mozaika jasnego drewna, również wybrana jednogłośnie. Jaskinia rośnie w oczach i z obskurnej nieco ruinki - rozkwita. Oraz robi się coraz bardziej nasza. Mam wrażenie, że czasem nawet się uśmiecha...
A ja, no cóż, w międzyczasie zostałam pełnoprawną obywatelką Pięknego Miasta. Tymczasową co prawda, ale... Na więcej szans nie było, a dopokąd nie zdechnie obowiązek meldunkowy - powinno wystarczyć.
Dziwnie się z tym czuję. Po raz pierwszy wymeldowana gdzie indziej, niż reszta rodziny, ba, do innego miasta... Samotnie? Jeszcze nie wiem, po prostu dziwnie.
A w pracy, jak to w pracy - wesolutko. W ubiegłym tygodniu wylosowaliśmy maksymalnie wieczorne zmiany, i miałam okazję się nausznie przekonać, że ludziki naprawdę potrafią zadzwonić o 22:31 z pretensją o 1, 23 zł netto za dużo na fakturze. Moją idolką została pani, która właśnie tak ok 22 zadzwoniła, że smsa jakiegoś dostała i ING w nim było napisane, i co to takiego. Bank? Aha, to dobrze, to ona sobie do swojego banku zadzwoni i dowie się reszty, a mnie dziękuje. Kompletnie natomiast rozbroił mnie pan, który zablokował sobie telefon. Niby bardzo kulturalny, ale słychać było, że o te parę głębszych za dużo już wypił. Pechowo dla pana - aby podać mu PUK muszę usłyszeć hasło abonenckie. Telefon miał rejestrowany na mamusię, a mamusia wymyślił sobie hasło ośmiocyfrowe, nie będące do tego datą. Pan najpierw zgłupiał, potem poleciał do mamusi. Mamusia hasła nie pamiętała, ale dała mu umowę, coby sobie znalazł. Pan, cały szczęśliwy, przeczytał mi hasło... omijając trzecią cyfrę od końca. Na moje "nie" przeczytał je jeszcze trzy razy - wciąż omijając trzecią od końca. Lekko zgłupiałam i sięgnęłam po skan jego umowy, bo może kto krzywo hasło do systemu przepisał - ny ny, na umowie widzę pełne. A pan kolejne pięć razy czyta mi je bez trzeciej od końca. Na moje wytrwałe "nie" zmienia lampę, i kolejne pięć razy powtarza się uparcie. Na kolejny protest - idzie do drugiego pokoju pod lepszą lampę. Mimo moich protestów jakieś dziesięć razy czyta mi hasło bez tej nieszczęsnej trzeciej od końca. Słyszalnie nietrzeźwy, więc gdyby w ogóle mylił te skubane cyferki zrozumiałabym, ale upartego pomijanie tej konkretnej - nie ogarniam. Pan chyba to słyszy, bo w panice leci do mamy po lupkę. Po czym przez lupkę i pod dobrą, mamusiną lampą - czyta mi hasło bez trzeciej cyfry od końca. 
Poddałam się, i choć teoretycznie mi nie wolno wreszcie poinformowałam go, że gubi jedną cyfrę. I co? Pan, nawet bez głębszego namysłu przeczytał gładziutko i płynnie pełne hasło. PUK dostał i pożegnał się uszczęśliwiony - pozyskiwanie hasła trwało 17 minut, załatwienie sprawy - 3.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz