poniedziałek, 26 października 2015

Radio to ludzie...

Ciężko jest obiektywnie napisać o imprezie, na którą czekało się dwa lata...

Muzo Fest - pierwsze urodziny radia Muzo FM. Ubiegły wtorek, klub Stodoła, Warszawa.

Pamiętacie może historię pokazowego wykończenia Eski Rock krótko po spektakularnych, urodzinach na których Billy Talent urwali szacownej Stodole sufit, a potem było już tylko lepiej? Duży skrót z historii tutaj: Czarny Czwartek. Po paru miesiącach nerwów cała tamtejsza ekipa zaczęła dyskretnie przenosić się do nowej siedziby, a jak już się przeniosła - na częstotliwościach dotychczasowego PIN wystartowało Muzo FM, "nowe radio w mieście". I właśnie skończyło roczek
Dlaczego te urodziny w ogóle były takie ważne? Zaliczam się do tej części społeczeństwa słuchającego, która najczęściej radio ma w słuchawkach podczas podróży po mieście lub jako tło do pracy kiedy trzeba się na niej skupić. Stąd też bardzo ważni są dla mnie prezenterzy, gdyż czuję z nimi dziwnie intymną więź. W końcu przez większość czasu jesteśmy tylko we dwoje: ja i Głos po drugiej stronie słuchawek. Zdarza mi się chichotać w zapchanym autobusie albo zatrzymać się na środku ulicy jeśli gubię zasięg - a na antenie dzieje się akurat coś śmiesznego lub ważnego. Jasne, że w tym samym momencie co ja chichocze pewnie i zatrzymuje się całkiem sporo osób - ale ja ich nie widzę. Dla mnie w dalszym ciągu Głos mówi bezpośrednio i wyłącznie do mnie, i jest to ten sam Głos który wczoraj odprowadził mnie do domu i dziś odwiózł do pracy, który spędza ze mną tyle czasu, że jest mi już bliski niemal jak Głos przyjaciela...
Zdaję sobie sprawę, że brzmi to trochę jak pamiętnik młodego stalkera, ale tak to właśnie u mnie wygląda, no co poradzę?
Owszem, Muzo FM muzycznie nie powala, jest radiem dla wszystkich i dla nikogo, całkowicie się zgadzam z tymi zarzutami. Ale dopóki to z jego anteny mówią wszystkie moje ulubione Głosy - będzie moim ulubionym radiem. I dlatego jadąc na urodziny gry plan był prosty: koncerty koncertami, ale podstawa to złapać każdego z ulubionych prowadzących (tym mniej ulubionym odpuściłyśmy), wyściskać i podziękować że wciąż są, choć dwa lata temu i my i oni pewnie tal samo wątpiliśmy w następne spotkanie.
Nie powiem, udało się. I to na tyle, że nawet ktoś z tyłu rzucił jakieś "ho, ho!" kiedy po raz kolejny zadyndałam sobie na moim ulubionym panu z radia, bo akurat taki quest sobie na ten wieczór wymyśliłam żeby na nim dużo dyndać. A nie powiem, pan jest wysoki i ładnie pachnie, dyndało się uroczo. 
Oprócz owego prywatnego przeżycia razem z Ryśkiem zaznałyśmy tradycyjnego lansu jako jedyny zestaw "matka z córką" na imprezie, może na nawet niekoniecznie jedyny, ale udzielający się do tego stopnia że niektórzy prowadzący na nasz widok wołali "O, a ja je znam!" Nie będę ukrywać, że to wyjątkowo miły rodzaj lansu, zupełnie jakby ktoś gdzieś od środka taki rozgrzewający plasterek przyłożył. W tym konkretnym przypadku - kiedy słyszę "Dobrze że jesteś" wiem, że to prawda. A kiedy słyszę "Mam nadzieję że zobaczymy się za rok" wiem, że znów dołożę starań żebyśmy wraz z Ryśkiem znalazły się w rozwrzeszczanym tłumie ludków, ludzi i ludzieńków, miały okazję na kimś zadyndać i poczuć znów ten cieplutki plasterek w środku. Bo radio to ludzie.

P.S. 
Nie. nie będzie o polityce, choć data do tego idealna. Nie mam już cierpliwości do polityki. Na Niezatapialnej Armadzie Kolonasa Waazona swego czasu panował obyczaj zastępowania kiepskich gejseksów gifami z Nicholasem Cage. Wobec tego ja zaproponuję Wam obyczaj Okien: tematy polityczne będziemy zastępować dobrą muzyką. Co Wy na to?
Na pierwszy ogień poznajcie więc niekwestionowaną gwiazdę MuzoFestu i posłuchajcie przeboju, którym otworzyli swój set. Sufitu nie urwali co prawda, ale tynk nieco popękał. Czytelniczkom płci damskiej polecam zwłaszcza basistę, który w tej chwili ma już włosy do ramion i wygląda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz