środa, 13 listopada 2013

O kibicowaniu przemyśleń parę...

Na wstępie: wszystkich, którzy uważają, że najlepszy mecz to ten przed telewizorem, z piwkiem w ręku - upraszam o znalezienie sobie innej lektury.
Do ad remu:
Siatkówkę kocham wiernie, choć z przemienną intensywnością od pamiętnych Mistrzostw Europy 2003 wygranych przez polskie Złotka. Przez dziewięć lat udawało mi się być przed tym telewizorem w miarę na bieżąco - w czym spora zasługa Ryśka, który będąc kotem obrotnym, doręczał mi świeże newsy na bieżąco i pilnował terminarza ważnych meczów.
W ubiegłym roku, po przeprowadzce do Pięknego Miasta po raz pierwszy trafiłam na mecz na Atlas Arenie. Jak dziś pamiętam, że Budowlane grały z Impelem Wrocław i nie bardzo jeszcze wiedziałam, w który punkt boiska patrzeć. Ale odkryłam, że mecz na żywo to zupełnie inny mecz - i zostałam szalikowcem.
Uwielbiam emocje, jakie daje sport i uwielbiam kibicować na żywo mojej drużynie - krzyczeć, śpiewać, i skakać pod sufit po zwycięstwie. Wcale a wcale nie wstydzę się wywijać szalikiem wprost w kamery Polsatu (oni mają wyłączność na transmisję obu polskich najwyższych lig). Daje mi to niezapomnianą i nieprawdopodobna radość i już.
Na siatkarskich halach kibice odgrywają bardzo dużą rolę. Zwłaszcza ci zorganizowani w Kluby Kibica konkretnej drużyny. Zupełnie inaczej niż nieogarnięte wrzaski brzmi doping zorganizowany i prowadzony. KK najczęściej mają na składzie co najmniej jeden bęben i zapiewajłę, który zarzuca odpowiednią w danym momencie przyśpiewkę. Ponadto dopingiem zorganizowanym rządzą proste zasady. Najważniejsza: na hali nie obrażamy drużyny przeciwnej. Po meczu czy przed można sobie pośpiewać co chcąc, ale na hali  śpiewamy z całej siły dla swoich. Druga ważna: mecz to konkurs "kto głośniej" z jednym wyjątkiem - KK gości musi się przywitać, wtedy KK gospodarzy siedzi cicho. Miejsca pomiędzy dwoma KK na hali to zawsze jest prosta droga do ogłuchnięcia...
Na co dzień obserwuję na Atlasie KK Budowlanych Łódź. Urocza, nieco pryszczata banda gimnazjalistów o umysłowości typowo gimnazjalnej przede wszystkim kocha się zbiorowo w co ładniejszych siatkarkach - ale jest. Nie umie również za dobrze obsługiwać megafonów - ale jest. Najczęściej chłopaki śmieszą mnie do łez - ale na pewno nie można im odmówić serca i energii. Dobrze, że wyładowują ją na hali, a nie lejąc się gdzieś po paszczach czy chlejąc bimber. Może dzięki temu wyrosną z nich ciut fajniejsi faceci?
Od święta bywam na Hali Energia w Bełchatowie i tam spotykam zjawisko zupełnie innej klasy. Skrowy KK to ludzie w wieku moim i bardziej, licealistek tam ledwie parę. Zapełniają sobą cały sektor, przez cały mecz stoją, a po wygranych setach zbiorowo przybijają sobie piątki. No i ani na chwile nie milkną. Idealizowałam ich nieprawdopodobnie aż do sobotniego El Classico Skra/Resovia kiedy to od jednego z łysawych panów usłyszałam, że skoro nie mam na sobie klubowej koszulki nie mogę stać w ich sektorze... I wtedy coś pękło, aż mi łzy w oczach stanęły. Najwyraźniej bycie wspaniałym kibicem nie wyklucza bycia chamem - nikt ze słyszących dialog członków KK nie stanął w mojej obronie, choć szalik klubowy miałam elegancki...
A przy okazji El Calssico zaobserwowałam też KK Resovii Rzeszów  - który po przegranym przez swoją drużynę meczu nie odezwał się ani słowem tylko zwinął bęben i uciekł z hali. Toć nawet gimbaza Budowlanych zaśpiewałaby "Dzięki za walkę, dziewczyny dzięki za walkę" - a po tych tylko przeciąg został, choć zawodnicy jeszcze rozciągali się na boisku. Ciekawe, co wtedy myśleli, patrząc na żółto - czarnych pszczelarzy przybijających piątki ze Skrą.
Budowlanym życzę dobrze na przyszłość, Skrze zazdroszczę - Sovii współczuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz