poniedziałek, 4 listopada 2013

Eska Rock

Na jutrzejsze urodziny Eski Rock szykujemy się z Ryśkiem (a.k.a. Myszą) już dobry miesiąc - no bo zaproszenia trzeba wygrać, i w ogóle. Dziś, w wigilię tej zacnej Imprezy spędzam czas na lekturze wydawnictwa przygotowanego w urodzinowym prezencie przez słuchaczy - i chichram się jak tchórzofretka. Szkoda, że nie załapałam się do onego wydawnictwa z moją historią o tym, jak to się w ER wygrywa - może załapię się za rok, a na razie opowiem Wam.
Otóż w moim przypadku dowcip z wygrywaniem czegokolwiek drogą telefoniczną polega na miejscu pracy. Jak się jest inteligentnym przedłużaczem do słuchawki to dzień roboczy ma się ściśle rozliczony, określoną ilość minut na przerwę, określona na pilne potrzeba - a przez resztę czasu należy murem przy własnym stanowisku być do dyspozycji dzwoniących.
Pół biedy zatem, kiedy w drodze do czy z pracy puszczę sobie smsika do Prowadzącego i wiem, że odpowiedź będzie najdalej w trzy piosenki. Gorzej z konkursami, w których termin radiowego telefonu jest absolutnie losowy...
Jakoś na wiosnę siedzę sobie w pracy mojej rósioffej, a tu pod łokciem miga wyświetlacz wyciszonej komóry. Numer prywatny. Ki ciort? Pewnie mama MGIP, ona ma zastrzeżony, coś chce a się do syna nie może dodzwonić.  Odbieram. Miły, męski głos zagaja "Dzień dobry, dzwonię do pani w sprawie służbowej". Pierwsza myśl - jak w sprawie służbowej to dlaczemu na komórę nie stanowisko pracy, co? Odpowiadam ostrożnie, że słucham, w czym mogę pomóc. Na co miły, męski śmiech przerywa rozmowę na dłuższą chwilę, a kiedy właścicielowi radość przechodzi objawia, że jest otóż z Eski Rock, nazywa się Wendro, i chce mi wręczyć płytę Alice In Chains w podziękowaniu za udział w rockowym ekspercie (fajne ustrojstwo, co jakiś czas podsyłają listę piosenek a Ty się o nich wypowiadasz, m. in na tej podstawie robią potem playlisty). Ja cała przerażona przerzucam się na status po rozmowie i uciekam z sali, żeby nikt się nie zorientował, jakąż to niedopuszczalną rzecz czynię - pewnie by słowa nie rzekli, ale zaskoczony człowiek dział trochę irracjonalnie. W każdym razie tamta pierwsza z Wendro rozmowa była krótka i okropnie nerwowa z mojej strony, niemal język mi skołkowaciał. Aż dziw, że nie pozostawiła w moim rozmówcy przekonania o moim nieuleczalnym ograniczeniu umysłowym...
A potem nadeszły właśnie urodziny, i z ich okazji lista Kultowa 500. Cały październik można było głosować, a w ostatnim tygodniu na antenie miało być odliczanie kolejnych utworów i nagradzanie tych słuchaczy, co najfajniej swoje głosy uzasadnili. Głosowałam dziarsko, co dzień po parę pomysłów wędrowało, po 100 oddanym głosie sama sobie powiedziałam, że koniec - bo do 200 już nie zdążę, choć piosenki jeszcze były w głowie. 
Odliczanie zaczęło się w sobotę. Od telefonu Radka do Ryśka i płyty Pearl Jam za głos oddany na piosenkę Florence and the Machine z "The Vampire Diaries". Bardzo dobry początek, prawda? W niedzielę siedzę w pracy, komórka pod ręką. Ale trzeba było polecieć do kierownika z jakąś sprawą klientki, i ferworze tej sprawy załatwiania oczywiście komórka została na biurku. Nie było mnie dwie minuty, akurat spojrzałam na zegar. Wracam - nieodebrane, numer prywatny. Zbladłam. Szyki sms do Ryśka co się dzieje na antenie - jest Aga, a przez chwilą poleciały po kolei dwie moje piosenki, "Purple Rain" i "Celina". Masakra! No to mail do Agi "Napisz proszę, że nie dzwoniłaś" i od razu odpowiedź "Dzwoniłam, czekałam strasznie długo". Omal się nie rozpłakałam pisząc Adze pokajanego maila jak mi wstyd, i że to przez pracę. Na poczcie cisza, zupełnie nie kojarzę o czym rozmawiam, tak mnie stres żre. Po dwóch godzinach wreszcie odpowiedź - Aga już schodzi z anteny, ale mam czekać, bo mój numer nadal jest w puli i może kolejny prowadzący coś wybierze. No to uff, uratowana, nie przefrajerzyłam.
Poniedziałek - cisza. We wtorek wolne, więc posyłam Wendro kokieteryjnego maila o rozmowie Krzysia z panią od drzemki - ot tak tylko, żeby się przypomnieć. Cisza. Środa - cisza, cały dzień smętnie patrzę w wyświetlacz jęcząc, "Czy oni wią, jak ja pragnę żeby zadzwonili?". Czwartek - ostatni dzień odliczania, i po 14 zaczyna się pierwsza dziesiątka z nagrodami w sprzęcie elektronicznym. A ja znów w pracy, z telefonem utkniętym za stanikiem żeby go na pewno nigdzie nie zostawić...
I krótko po 12 na wyświetlaczy wymarzony "Prywatny". Przerywam rozmowę, obiecując oddzwonienie za 5 minut (klient się chyba obraził, dotąd mnie odbiera, straciłam sprzedaż, ale chust tam), zarzucam przerwę, wybiegam do pokoju socjalnego. Na linii Wendro w sprawie mojego głosu na "Wehikuł czasu" Dżemu. Cała szczęśliwa zwijam się na parapecie, żeby na pewno nie stracić zasięgu i rozmawiam tym razem spokojnie i pewnie. Wchodzimy na antenę, mówię parę słów o Ryśku, żartujemy z ogniskowej gry na gitarze, Wendro robi mi dużą przyjemność pamiętając z maili, gdzie pracuję, zapowiadam piosenkę. Tym razem jestem z siebie nawet zadowolona. Na pozaanteniu proszę Wendro o podmiankę płyty i koszulkę XL ale nie chce się zgodzić. Rozśmiesza mnie za to propozycją sprzedaży drugiego Pearl Jamu na Górniaku - skąd diabelec wie, że ja przy Górniaku mieszkam? W końcu chust, nie chodzi tylko o nagrody - w tym momencie najważniejsze, że Wendro zadzwonił, z wielkim uśmiechem, już uspokojona że oni wią - wracam do pracy. 
Mija niewiele ponad 2 godziny, pracuję sobie w najlepsze - aż tu koło łokcia wibruje mi telefon i znów prywatny na wyświetlaczu. Co jest? Aha, już po rozmowie napisałam do Wendro maila w sprawie wpisu na listę gości koncertu, on nie lubi odpisywać to pewnie oddzwania.  Tym razem po chamsku przerywam rozmowę w pół własnego słowa i odbieram.
I wita mnie radosna wrzawa w wykonaniu Bisiora i Anny. "Cześć, tu Eska Rock, czy Ty wiesz, po co my dzwonimy?" "Zapewne w związku z 500?" - dukam. A może bełkoczę, sama nie wiem, w stuporze żem totalnym. Zaledwie przed chwilą rozmawiałam z Wendro, a oni znowu dzwonią, jakim cudem...?
Okazuje się, że chodzi o "Stairway to Heaven" Led Zepp, i moje uzasadnienie "Jeśli w niebie czeka na mnie taka muzyka to ja mogę umierać". Piosenka zajęła właśnie trzecie miejsce w Kultowej. Niemal płacząc informuję, że jestem totalnie zdenerwowana - chyba Anna śpiewa "Nie płacz Ewka" i wszyscy każą mi oddychać głęboko. Wciśnięta głęboko w boks - znów ten irracjonalny lęk żeby nikt nie widział - odpowiadam oszczędnymi zdaniami, zupełnie nie panując nad dygotem rąk. Prowadzący dość szybko łapią, że fajerwerków ze mnie nie będzie, proszą mnie o zapowiedź piosenki i schodzimy z anteny. Dopiero teraz Bisor mówi, że wygrałam powiększoną reedycję "In Utero" Nirvany,  limitowane "Loud Like Love" Placebo, i... laptopa. Tak po prostu.
Skacząc jak piłka i trzęsąc się w środku smsuję do Ryśka. Dziwna forma sprawiedliwości - ktoś nie odebrał telefonu, do mnie zadzwonili jako do drugiej w związku z tymi samymi Led Zepp.Cholernie współczuję temu, kto tamtego dnia zobaczył nieodebrane prywatne połączenie... Ale i cholernie dziękuję!
Potem jeszcze raz dzwonią, tym razem Arek bierze moje namiary i dane do skarbówki - w ten sposób mam oto poprzekraczane wszystkie możliwe statusy i jakość rozmów na poziomie ujemnym... I nic mnie to nie obchodzi, tak zacieszam!
Swoją drogą dziwnie się czasem składa - siedząc tak i pisząc słucham oczywiście ER. Poleciało wezwanie do smsów o "Reflector" Arcade Fire, napisałam, wygrałam - i kiedy jestem w domu i nic mnie nie ogranicza Majkel poprzestał na odczytaniu mojego smsa i umówieniu się na jutro na koncert, pogadać nie dał wcale. 
MGIP za to chodzi i chichra, że za chwilę mnie na czarną listę wpiszą że za dużo tych nagród. No fakt, trzy razy w ciągu tygodnia - nieco rozbiłam bank.
I baardzo mi z tym dobrze, a jutro Wendro, Bisiorowi, Annie i Majkelowi będę dziękować osobiście. Reszcie zresztą też - za to, że są:D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz