Rysiek od ubiegłego września męczy się w nowej klasie, którą, według jej zgrabnego określenia, tworzą "mangozjeby". Czyli tacy państwo, co to świat jest dla nich wielkooki i kawaii, a wyznacznikiem atrakcyjności ew partnera jest to, jak bardzo mówi po japońsku.
Lub też wydaje mu się, że mówi - lata przy boku japonisty sprawiły, że mam chyba większe pojęcie o tym języku niż połowa Ryśka klasy razem wzięta.
Dodatkowym wyróżnikiem mangozjebstwa jest uznawanie za jedyną wystarczająco podniecającą formę wyrazu erotycznego wszelkich odmian yaoi, czyli związków męsko-męskich.
Jak wynika ze słów Ryśka dziś na lekcji wparował im do klasy jeden z nauczycieli w celu ogłoszenia konkursu. Czego miał dotyczyć ów zaginęło już w pomrokach ewolucji, ważne, że jednym z możliwych materiałów konkursowych mają być "Kamienie na szaniec" Kamińskiego. Kiedy nauczyciel to obwieścił, jedna mangozjebka ucieszyła się wyraźnie. Zapytana przez kogoś przytomnego, co ją tak ucieszyło odparła:
- No, Kamienie na szaniec to przecież yaoi...
- Jak to? - zakrzyknął ktoś mniej mango ze zdziwieniem
- No bo Zośka, Alek i Rudy...
Zaśmiałabym się. Gdyby nie to, że większość młodości byłam harcerką hufca ZHP Warszawa Mokotów imienia Szarych Szeregów, to naprawdę bym się zaśmiała, słowo...
Dzień dobry. Całą Druga Wojna Światowa to yaoi. Zapraszam na mój kanał Youtubowy - w celu przekierowania należy kliknąć mój kryptoniim operacyjny.
OdpowiedzUsuń