sobota, 21 lipca 2018

Ze wspomnień niewidzialnego człowieka

Jaki jest niezawodny sposób, aby od ręki zniknąć, zwaporyzować się, przestać istnieć?
Wsiąść do dowolnego pojazdu MPK z ortezą i o kuli. 
Pomimo posiadania tych dwóch, jakże ważnych dodatków do mojej skromnej osoby czasem muszę jednak gdzieś pojechać - na przykład do lekarza na kontrolę. Na ogół staram się wybierać terminy poza godzinami szczytu i jest całkiem znośnie - nawet kilka razy zdarzyło się, że ktoś mi ustąpił miejsca, uznając najwyraźniej, że w prawie pustym wagonie stanie nie jest takie złe. Jeśli jadę przystanek - dwa to z kolei sama bez problemu postoję, cumując się wygodnie przy samych drzwiach i nie terroryzując współpasażerów bez potrzeby.
Czasem jednak się zwyczajnie nie udaje. Bo, na przykład, awaria wodociągów podmyje tory i wyłączy z użytku jedną z dwóch w Pięknym Mieście zajezdni tramwajowych, a próby obsługi linii pozostałymi wozami wprowadzą stan niebezpiecznie zbliżony do katastrofy komunikacyjnej. 
A ja akurat tego dnia muszę się dostać z centrum do dentysty za pomocą autobusowej linii zastępczej...
Najpierw trzeba na nią czekać dobry kwadrans. Zegarek tyka, czas wizyty zbliża się niebezpiecznie. Wreszcie jest - pierwszy przystanek po krańcówce, a autobus już zapchany. W połowie studenteria (linia jedzie w kierunku osiedla uniwersyteckiego mijając po drodze kilka wydziałów), w połowie czcigodne i omszałe starowinki (mija również dwa duże szpitale). Tarabanię się jakoś do środka - nic, zero reakcji. Okej, to tylko klika przystanków, ścisk duży, próba przedarcia się na któreś wolne miejsce wywołałaby zbyt dużo zamieszania. Nie warto. Postoję sobie. Serio. To, że tradycyjnie nikt z siedzących przy samych drzwiach mnie nie widzi zupełnie jakoś nie dziwi...
Cumuję na słupku przy drzwiach, szczelnie do niego przytulona, na przystanku przy pierwszym szpitalu wpływa kolejna szeroka struga ludzi, autobus korkuje się zupełnie. Próbuję się zwinąć w jeszcze ciaśniejsza kulkę, kiedy nagle słyszę gromkie:
- Co pani tak stoi, pani usiądzie, pani tylko miejsce ludziom tą kulą zajmuje, to jest po prostu chamstwo!
Zerkam przez ramię - starszy facet, nawet schludny, ale nos czerwony i wali od niego jak po wczorajszej libacji. 
Pytam grzecznie:
- A gdzie mam usiąść, nie wie pan może?
Współpasażerowie siedzący pracowicie liczą muchy na suficie. Ze stojących - ktoś dalej parska śmiechem.
- A co mnie to, urwał, obchodzi? - odwrzaskuje mi z oburzeniem facet i coś do siebie jeszcze pod nosem mamrocze.
Z lekka osłupiała wysiadam na swoim przystanku.  Z pasażerów, rzecz jasna, nie reaguje nikt. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz