czwartek, 30 marca 2017

Co wymiar sprawiedliwości nosi pod togami...

Pomykając radośnie o paskarskiej porze do pracy mojej ulubionej nabrałam zwyczaju zaglądania do sąsiadującej z pracą Biedronki, coby nabyć ciasteczko marki Kruszynka i coś do popicia. Podobne poranne zwyczaje kultywuje mniej więcej połowa naszego sądu, tylko przysmaczki wybierają sobie najróżniejsze, a nierzadko o 7:20 robią pełen kosz zakupów na cały dzień.
Niemniej jak dotąd spotykałam w Biedzie tylko towarzystwo urzędnicze, sędziowie najwyraźniej gdzie indziej zaopatrywali się w przysmaki. 
Do ostatniej środy.
W środę otóż oczęta me zaspane ujrzały w kolejce do sąsiedniej kasy dwóch sędziów z naszego wydziału. Obaj odstrzeleni w fajne garnitury i zagadani ze sobą po pachy. Zapewne na tematy służbowe, zapewne sędzia nr 1 (z amarantową chusteczką w kieszonce i soczkiem marchewkowym w dłoni) wygłosił coś wyjątkowo kontrowersyjnego, bo sędzia nr 2 (w trzyczęściowym garniturze i okrągłych okularkach) zaczął mu wygrażać trzymanym w dłoni żółciutkim bananem. 
Okej, kupując banany i soczki marchwiowe w Biedzie nie byli podpisani urzędem sędziowskim, ot dwóch niebrzydkich facetów w niezłych wdziankach zadyskutowało się o poranku z użyciem owoca. Za to pani prokurator, która tej samej środy stawiła się na naszej sesji miała już na sobie togę z czerwonym kołnierzem.
Prokurator owa, drobna dziewczyna z solenną blond grzywką weszła na salę, usiadła na swoim miejscu i zaczęła rozpakowywać dużą, płócienną torbę w której przyniosła sobie akta, notatnik, pisaki... I tajemnicze, zielonkawe coś, co znienacka z torby jej wyskoczyło i potoczyło się na środek sali.
 - Ups. Lizaczek  - Oświadczyła prokurator pogodnie, podkasawszy togę zanurkowała po zielonego chupa - chupsa i z przepraszającym uśmiechem wrzuciła go z powrotem do torby.
To była miła środa. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz